Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej milczy, gdy tu i teraz, na naszych ulicach, uprawiane jest współczesne niewolnictwo. Nie gdzieś daleko, nie w obozach pracy czy na plantacjach, ale w centrum Wrocławia, Warszawy i Krakowa. Tysiące młodych ludzi – imigrantów, studentów, desperatów – jeździ na „rowerach”, które rowerami już dawno nie są, wozi jedzenie bez badań sanitarnych, pracuje bez umów i bez ubezpieczenia. Algorytm przydziela im zlecenia, flotowiec odbiera połowę zarobku, a państwo odwraca wzrok.To nie jest „innowacja”. To nie jest „elastyczny rynek pracy”. To jest systemowy wyzysk, ubrany w kolorowe aplikacje i slogany o nowoczesności. Współczesne niewolnictwo – tyle że w białych rękawiczkach – pisze adwokat Grzegorz Prigan.
- Prolog z osiedlowej ulicy
- Anatomia wyzysku 2.0: jak to działa, krok po kroku
- Sanepid patrzy w bok: obowiązkowe badania istnieją – na papierze
- „Rower”, który jest motorowerem: zagrożenie na ścieżkach i prawne miny dla ofiar
- Biznes na skali: miliony zamówień i zero odpowiedzialności?
- Czarna lista zaniechań: kto powinien działać, a nie działa
- Epilog
Prolog z osiedlowej ulicy
Zapadał zmierzch, gdy na jednym z wrocławskich osiedli wydarzyło się coś, co w normalnym państwie prawa powinno uruchomić cały łańcuch instytucji. Młody chłopak w pomarańczowej kurtce dostawcy – „rowerzysta” na pojeździe, który rowerem był już tylko z nazwy – zahamował za późno i uderzył w tył zaparkowanego auta. Karoseria porysowana, kierownica skrzywiona, on sam – zapłakany.
„Mam dziesięć dolarów… please, no police, deport… deport” – powtarzał łamanym angielskim, z silnym akcentem. Nie był Polakiem. Był obcym, który nie znał języka, nie miał dokumentów i nie miał dokąd pójść. Rower – jak wyszło w rozmowie – nie był jego. Był „służbowy”, wynajęty wraz z kontem w aplikacji, za co oddawał połowę zarobku. Teraz jeszcze będzie musiał zapłacić za zniszczony sprzęt.
Mój znajomy zlitował się. Nie wezwał policji. Nie dlatego, że zrezygnował z prawa – tylko dlatego, że prawo dawno zrezygnowało z niego.
Anatomia wyzysku 2.0: jak to działa, krok po kroku
Platformy (Pyszne.pl, Uber Eats, Glovo i inni) mówią, że „tylko łączą” restauracje z klientami i „współpracują” z kurierami. W papierach często nie ma etatu – są zlecenia, „współprace”, partnerzy flotowi, wynajem roweru lub skutera. W praktyce – aplikacja układa grafik, wyznacza godziny, algorytm przydziela zlecenia i rozlicza pracę.
To, co po polsku nazywamy stosunkiem pracy, ustawodawca opisał bez poezji: jeżeli praca jest wykonywana za wynagrodzeniem, na rzecz i pod kierownictwem pracodawcy, w miejscu i czasie przez niego wyznaczonym – to jest stosunek pracy, bez względu na nazwę umowy. I nie wolno go zastępować umową cywilną.
Łańcuch pośredników – partner flotowy → „wypożyczalnia” rowerów → konto w aplikacji – celowo rozmywa odpowiedzialność. Rzecznik Praw Obywatelskich już w 2019 r. i ponownie w 2021 r. pisał do organów państwa, że mamy masowe obchodzenie prawa przy pracy platformowej; interweniował u Głównego Inspektora Pracy, Głównego Inspektora Sanitarnego i u rządu, wskazując na prekaryjność i brak ochrony tych ludzi. Efekt? Wciąż czekamy na egzekwowanie oczywistości.
Państwowa Inspekcja Pracy sama przyznawała, że firmy „na papierze” nie zatrudniają kurierów – ci są „użytkownikami aplikacji”, czasem samozatrudnionymi, czasem podzlecanymi przez „floty”. Taki model PIP ocenia jako trudny do kontroli – mówiąc wprost: prawo jest, ale narzędzia nie sięgają przez mgłę podwykonawców. To już nie szara strefa – to zaprojektowana strefa mgły.
Sanepid patrzy w bok: obowiązkowe badania istnieją – na papierze
W sferze sanitarnej przepisy są jeszcze bardziej jednoznaczne. Każdy, kto przy pracy może przenieść zakażenie na inne osoby, musi przejść badania sanitarno-epidemiologiczne i mieć orzeczenie lekarskie dopuszczające do pracy. To wynika wprost z art. 6 ustawy o chorobach zakaźnych. Transport żywności to etap obrotu żywnością – nie „prywatna przysługa”.
Jeszcze w 2018 r. Główny Inspektorat Sanitarny przyznawał, że dostawy platformowe to nowość i zapowiadał kontrole oraz doprecyzowanie odpowiedzialności (restauracja? platforma? nikt?). Jednocześnie jasno padło zdanie, które powinno być wykute nad każdym dark kitchen: „wymagania higieniczno-sanitarne obowiązują na każdym etapie” – także przewozu. Minęło kilka lat. Masowych kontroli i wyroków – brak. Za to dostawy – i ryzyko – urosły wielokrotnie.
To nie jest detal. Kary administracyjne w ustawie o bezpieczeństwie żywności sięgają do 30-krotności przeciętnego wynagrodzenia (art. 103) – to realnie setki tysięcy złotych w poważnych przypadkach. Kary wymierza państwowy wojewódzki inspektor sanitarny (art. 104). Innymi słowy, narzędzie jest ostre. Trzeba tylko przestać udawać, że go nie ma.
„Rower”, który jest motorowerem: zagrożenie na ścieżkach i prawne miny dla ofiar
Wróćmy do naszego chłopaka. Pojazd, którym jechał, miał manetkę i poruszał się bez pedałowania. W polskim prawie rower to pojazd poruszany siłą mięśni, ewentualnie wspomagany elektrycznie do 250 W i do 25 km/h, tylko podczas pedałowania. Jeśli jest manetka albo moc/prędkość wyższa – to nie jest rower. To motorower (a bywa i motocykl). A motorower podlega rejestracji, OC i uprawnieniom (prawo jazdy AM) i nie ma prawa jechać po wielu ciągach rowerowych tak jak rower.
Co to znaczy dla bezpieczeństwa? Szybsze, cięższe maszyny wjeżdżają na ścieżki rowerowe i chodniki, lawirując między dziećmi i seniorami. A prawnie? Jeśli taki „rower” nie ma OC, a potrąci kogoś – poszkodowany często zostaje sam z problemem.
UFG wypłaca świadczenia ofiarom nieubezpieczonych pojazdów mechanicznych (samochód, motorower, motocykl). Nie wypłaci jednak za szkody, gdy sprawcą jest zwykły rower (bo OC nie jest obowiązkowe). Nawet w wypadkach z pojazdem mechanicznym procedura wymaga notatki policji, ustalenia sprawcy, dokumentów medycznych. A potem Fundusz dochodzi regresu od sprawcy – który w naszym modelu bywa niewypłacalny, nieuchwytny albo deportowany. To podwójna krzywda: dla ofiary i dla systemu.
Wniosek jest brutalnie prosty: na ścieżkach rowerowych od lat jeżdżą nielegalne motorowery podszywające się pod rowery, a państwo milczy. Policja i straże miejskie mają definicje i podstawy – wystarczy je egzekwować.
Biznes na skali: miliony zamówień i zero odpowiedzialności?
Skala jest ogromna. Samo Pyszne.pl chwali się ponad 3,5 mln aktywnych użytkowników i „własnymi dostawami” w kilkudziesięciu największych miastach. To miliony zamówień rocznie, setki tysięcy kontaktów kurier–posiłek–klient. Przy tej skali „dziury” w badaniach sanitarno-epidemiologicznych i w OC na ulicy tworzą ryzyko systemowe.
Unia Europejska też to dostrzegła. Dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2024/2831 o pracy platformowej została przyjęta i weszła w życie 1 grudnia 2024 r. Państwa członkowskie, w tym Polska, mają czas do 2 grudnia 2026 r., by wdrożyć jej przepisy. Trzon? Domniemanie stosunku pracy przy spełnieniu określonych przesłanek oraz reguły przejrzystości algorytmów, nadzór człowieka i prawo do zaskarżania decyzji automatów.
Skoro wiemy, co i tak trzeba wdrożyć w ciągu dwóch lat, dlaczego nie zacząć dziś – tam, gdzie polskie prawo już od dawna daje podstawy?
Czarna lista zaniechań: kto powinien działać, a nie działa
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej – na stole leży art. 22 k.p. i gotowa unijna dyrektywa. Potrzebne są kontrole tematyczne i wytyczne dla PIP oraz projekt ustawy wdrażającej domniemanie etatu w pracy platformowej (z realnym ciężarem dowodu po stronie platformy). Na razie – cisza.
Państwowa Inspekcja Pracy (PiP) – ma mandat, by ustalać stosunek pracy i ścigać nadużycia. Ma też świadomość, że łańcuchy flot i najmu rowerów tworzą fikcję. Potrzeba ogólnopolskiej akcji kontroli z innymi organami, zamiast okrągłych zdań o „innowacyjności form zatrudnienia”.
Główny Inspektor Sanitarny (GIS) – prawo sanitarne obowiązuje na każdym etapie obrotu żywnością, w tym w dostawie. Narzędziem są orzeczenia sanitarno-epidemiologiczne, decyzje i kary z art. 103–104 ustawy o bezpieczeństwie żywności. Czas skończyć z wybiórczą gorliwością (pandemia – tak, dostawy – nie). Bez badań – nie ma pracy przy żywności.
Rzecznik Praw Obywatelskich – biuro Rzecznika zna problem od lat. Czas na wystąpienia generalne do GIS i PIP, monitoring wdrożenia dyrektywy platformowej oraz strategiczne sprawy o ustalenie stosunku pracy z platformami. Ludzie na rowerach (i „rowerach”) nie mają adwokatów korporacyjnych. RPO jest po to, by wyrównać siłę rażenia.
Policja i Straże Miejskie – definicje roweru i motoroweru są jasne. Manetka + 45 km/h nie jeździ po ścieżce rowerowej. Mandat i wniosek do sądu powinny być standardem, a brak OC – zgłoszeniem do UFG i karą administracyjną dla właściciela pojazdu.
Epilog
Ten zapłakany chłopak z dziesięcioma dolarami i rowerem, który rowerem nie jest, to nie przypadek. To symbol. Symptom systemu, w którym bieda, strach przed deportacją i algorytm korporacji stają się nowoczesnymi kajdanami.
To współczesne niewolnictwo – tyle że zamiast batów mamy aplikacje, zamiast handlarzy – partnerów flotowych, a zamiast plantacji – osiedlowe ulice i dark kitchen.
Państwo, które lubi mówić o „praworządności”, ma dziś bardzo proste zadanie: przestać udawać, że nie widzi. Przepisy są. Narzędzia są. Skala jest. Dyrektywa UE wskazuje kierunek. Zmiana nie wymaga rewolucji – wymaga odwagi wobec tych, którzy przez lata żyli z fikcji.
Wrocław, Warszawa, Kraków – wszędzie historia jest taka sama. Zadbajmy o ludzi i o prawo, a aplikacje sobie poradzą. Mają na to budżety. My mamy prawo wymagać.
adwokat Grzegorz Prigan