W mitologii greckiej przedstawiana jest postać Prokrustesa, który rozciągał lub obcinał nogi swoim gościom, tak aby dopasować ich do długości swojego łoża. Kiedy więc czytam opinie prawników sektora bankowego na temat ich autorskiej interpretacji wyroku wydanego przez TSUE w sprawie Lubreczlik, to nie mogę się oprzeć nieodpartemu wrażeniu, że mamy tu przykład iście uwspółcześnionego „prokrustowego łoża” – tj. kreowania takiej narracji, która nie odpowiada zastanej rzeczywistości prawnej.
TUSE: pozwy banków o kapitał są niezasadne
O co konkretnie chodzi? Przypomnę – banki od kliku lat kierują wobec frankowiczów tzw. kontrpozwy, stanowiące reakcję wzajemną na powództwo konsumenta. W ramach tych pozwów banki pozywają swoich klientów frankowych m.in. o zwrot pełnej kwoty kapitału kredytu, przy założeniu nieważności tych umów. Wielu moich klientów, kiedy odebrało odpis takiego pozwu, zwracało się do mnie z trzeźwym zapytaniem – „ Ale jak to – bank pozywa mnie o kapitał kredytu, kiedy ja ten kapitał regularnie spłacam, a nawet swoimi spłatami pokryłem jego wartość? Na chłopski rozum – przecież to bez sensu, skoro bank dysponuje moimi pieniędzmi!”
No i właśnie za takim trzeźwym podejściem do sprawy opowiedział się TSUE w swoim wyroku z 19 czerwca 2025 r. w sprawie C 396/24 [Lubreczlik]. Wskazał wprost, że jeśli sąd krajowy będzie rozpoznawał tego typu sprawę z powództwa banku, to musi uwzględnić fakt i stopień pokrycia kapitału kredytu, wpłatami dokonanymi już przez konsumenta – a nie stosować takich rozwiązań dogmatycznych, które pozwalają przejść do porządku dziennego nad właśnie taką sytuacją.
Zaznaczyć należy, że tu nie tyle wygrała szkoła chłopskiego rozumu, ale zasada ochrony konsumentów. TSUE tak naprawdę zakazał stosowania takich rozwiązań dogmatycznych, które godziłyby w interesy konsumentów, uszczuplając ich rację procesowe. Chodzi o to, że orzecznictwo TSUE to taka woda królewska, która „rozpuszcza” zastosowanie w stosunku do konsumentów wszelkich przepisów krajowych oraz wszelkiej wykładni, która miałaby ich zniechęcać do dochodzenia własnych praw przed sądem. Ale co ważne – działa to tylko w jedną stronę. Orzecznictwo TSUE nie „rozpuszcza” wobec przedsiębiorców zastosowania tych samych przepisów krajowych, tej wykładni krajowej, którą zniwelowała wobec konsumentów.
W konsekwencji prawo krajowe, po zderzeniu z wykładnią TSUE, ma relatywny charakter w zależności od tego, wobec kogo ma być stosowane – czy to wobec konsumenta, czy też wobec przedsiębiorcy.
„Odwrócony Lubreczlik”, czyli naciągana narracja banków
Skutkiem zatem wyroku TSUE w sprawie Lubreczlik jest to, że standard z niego wynikający ma zastosowanie tylko w sprawie powództwa banku przeciwko frankowiczowi – co wynika już z samej literalnej treści uzasadnienia tego wyroku.
Tymczasem pełnomocnicy banków chcieliby rozciągnąć wnioski wynikające z tego wyroku na sytuację odwrotną, gdy to konsument pozwał bank. Działanie to stałoby w sprzeczności nie tylko wbrew literalnej treści uzasadnienia wyroku TSUE, ale też wbrew aksjologii, jaka stoi za dyrektywą 93/13.
W tym sensie narracja suflowana przez nich w dyskursie publicznym ma charakter owego „prokrustowego łoża”.
Celem bowiem tak pokrętnej narracji środowisk prawniczych związanych z sektorem bankowym jest niwelacja strat, jakie ponoszą banki w sporach z frankowiczami. Chodzi tu o to, żeby stosując „odwróconego Lubreczlika”, uszczuplić zakres roszczeń, jakich mogliby się domagać konsumenci wobec banków: tj. w szczególności odsetek za opóźnienie, zwrotu kosztów postępowania, a i również zarzutu przedawnienia kapitału kredytu.
Tyle, że pośród celów, jakie stoją u podstaw dyrektywy 93/13, jest również jej funkcja odstraszająca. Stosowanie dyrektywy ma na tyle boleć przedsiębiorcę, aby ten wybił sobie z głowy stosowanie w przyszłości niedozwolonych postanowień umownych. Środkiem do stosowania tego celu jest przyznanie konsumentowi jak najszerszego zakresu sankcji wynikających z prawa krajowego – a przynajmniej ich nieuszczuplanie w stosunku do tego, co przysługiwałoby innemu podmiotowi w podobnej do niego sytuacji. W innym wypadku nie dojdzie do osiągnięcia efektu odstraszającego – przedsiębiorca nie będzie miał motywacji, żeby oduczyć się raz na zawsze nagannych zachowań i nie powtarzać ich w przyszłości. Stosowanie takiej wykładni, która w praktyce zawęża zakres roszczeń konsumentów, właśnie doprowadza do regresu funkcji odstraszającej dyrektywy i w tym sensie jest sprzeczna z jej aksjologią.
Probierzem tego stanu rzeczy, tj. potencjalnego zniwelowania funkcji odstraszającej, jest wydźwięk narracji i ochoczość, z jaką pełnomocnicy banków zachęcają do stosowania standardu „odwróconego Lubreczlika”. Działają tak – bo, tu truizm – działają w interesie swoich mocodawców. Zaś w interesie ich mocodawców jest ograniczanie zakresu strat, jakie generują dla nich procesy frankowe. A jeśli coś ogranicza dotychczasowe straty, to osłabia sankcje i wolę dalszej poprawy. Koło się zamyka.
radca prawny Paweł Stalski
Kancelaria Radcy Prawnego Paweł Stalski