Zakaz latania nad polskimi miastami (drony, paralotnie i lotnictwo ultralekkie). Państwo właśnie uziemia własną innowacyjność

REKLAMA
REKLAMA
Rząd planuje wprowadzić 15 stałych stref zakazu lotów nad największymi polskimi miastami. Zamiast europejskiego U-space dostaniemy uznaniowe decyzje prezydentów i papierowe wnioski o każdy lot dronem. W efekcie bezpieczeństwo nie wzrośnie, za to innowacje i gospodarka danych mogą zostać skutecznie sprowadzone do poziomu gruntu.
- Zmiana większa, niż wynika to z projektu
- Wrocław jako ilustracja problemu
- Uznaniowość zamiast procedury
- Skutki gospodarcze nie zostały policzone
- Bezpieczeństwo jako pretekst
- Projekt, który powinien wrócić na biurko
- Wniosek
Zmiana większa, niż wynika to z projektu
Projekt rozporządzenia Ministerstwa Infrastruktury wygląda jak techniczna aktualizacja przepisów lotniczych. W praktyce redefiniuje zasady korzystania z przestrzeni powietrznej nad większością dużych miast. Nowe strefy R obejmą m.in. Warszawę, Kraków, Poznań, Gdańsk, Katowice i Wrocław. Obowiązywać mają od poziomu ziemi do wysokości wykorzystywanej na co dzień przez drony, paralotnie i lotnictwo ultralekkie.
Zakaz nie dotyczy wyłącznie lotnictwa pasażerskiego, wojskowego i ratowniczego. Cała reszta aktywności – komercyjnej, edukacyjnej i badawczej – ma być utwardzona administracyjną zgodą. To fundamentalna zmiana filozofii: z zarządzania ryzykiem na zarządzanie zakazem.
REKLAMA
REKLAMA
Wrocław jako ilustracja problemu
Najszerszym obszarem ma zostać objęty Wrocław. Strefa EP R53 zakłada zakaz lotów na niemal całym terenie miasta i powiatu. Dotyczy to wysokości do 1650 metrów nad poziomem morza, czyli całej przestrzeni wykorzystywanej przez drony, geodezję, monitoring infrastruktury, inspekcje energetyczne czy programy badawcze uczelni.
Najbardziej zaskakujące jest to, kto ma decydować o zgodzie. Nie Polska Agencja Żeglugi Powietrznej, nie Urząd Lotnictwa Cywilnego – lecz prezydent miasta. Projekt nie określa jednak ani terminu rozpatrzenia wniosku, ani kryteriów, ani sposobu odwołania. W praktyce identyczne operacje mogą być dopuszczane w jednym mieście, a blokowane w innym.
Uznaniowość zamiast procedury
Europa od lat wdraża U-space – zautomatyzowany system integracji dronów z przestrzenią powietrzną. Polska, zamiast dopasować przepisy do tej architektury, proponuje model ręcznego nadzoru. Oparty na dokumentach, interpretacjach i decyzjach administracyjnych.
To rozwiązanie niespójne z trendami, a przede wszystkim – nieefektywne. W dużych aglomeracjach liczba operacji bezzałogowych już dziś liczona jest w tysiącach rocznie. Trudno sobie wyobrazić, by miały być obsługiwane przez urzędników miejskich na zasadach uznaniowych.
Skutki gospodarcze nie zostały policzone
Brak analizy oddziaływania jest jednym z najbardziej widocznych mankamentów projektu. Drony przestały być technologiczną ciekawostką. Są narzędziem pracy w energetyce, geoinformatyce, budownictwie, planowaniu przestrzennym i ochronie środowiska. W miastach zastępują kosztowne inspekcje naziemne, poprawiają szybkość działań i ograniczają ryzyko dla ludzi.
Jeśli każdy lot ma być uzależniony od decyzji urzędu, koszty rosną, harmonogramy się rozsypują, a wiele projektów staje się nieopłacalnych. Start-upy przeniosą testy poza miasta, uczelnie – poza naturalne środowisko badań. Polska straci przewagę konkurencyjną w sektorze, który przez ostatnie lata rozwijał się dynamicznie.
REKLAMA
Bezpieczeństwo jako pretekst
Argument bezpieczeństwa powtarza się w uzasadnieniu, ale nie stoi za nim żadna konkretna analiza. Nie wskazano typów zdarzeń, które wymagałyby objęcia całych aglomeracji zakazem. Nie wykazano, że obecne narzędzia – strefy CTR, geofencing, UTM – są niewystarczające.
Bezpieczeństwo nie wzrasta dzięki zakazom. Wzrasta dzięki systemom, których jednak w projekcie nie ma. Jest natomiast administracyjna bariera, która nie chroni przed realnymi zagrożeniami, ale skutecznie blokuje działalność legalnych operatorów.
Projekt, który powinien wrócić na biurko
Zgodność z europejską architekturą U-space, określenie procedur, jasne kryteria, narzędzia cyfrowe – tego wszystkiego brakuje. Zamiast tego pojawia się pomysł, by obciążyć samorządy zadaniem, którego nie będą w stanie wykonać ani szybko, ani spójnie.
Nie wiadomo, czy projekt w tej formie zostanie przyjęty. Wiadomo natomiast, że konsekwencje byłyby daleko idące. Od spowolnienia działań gospodarczych po ograniczenie aktywności naukowych. To ryzyko, którego nie uzasadnia żaden z przedstawionych argumentów.
Wniosek
Polska potrzebuje nowoczesnego systemu zarządzania przestrzenią powietrzną, a nie rozszerzania katalogu zakazów. Jeśli państwo chce faktycznie zwiększać bezpieczeństwo i wspierać innowacje, projekt musi zostać gruntownie przepracowany. W obecnej formie nie broni się ani technicznie, ani gospodarczo, ani prawnie.
Niebo nad dużymi miastami nie może stać się przestrzenią zakazu tylko dlatego, że państwo nie zbudowało jeszcze systemu zdolnego je obsłużyć.
Grzegorz Prigan, adwokat z Wrocławia
REKLAMA
© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A.
REKLAMA