Automatyczne podpisy nie istnieją w państwie prawa. Ani u prezydenta, ani u premiera

REKLAMA
REKLAMA
Spór o odmowę powołania sędziów przez prezydenta odsłania prostą prawdę, której w debacie publicznej próbuje się nie zauważać: jeśli twierdzimy, że głowa państwa musi automatycznie zaakceptować każdy wniosek KRS, to konsekwentnie powinniśmy uznać, że premier ma obowiązek akceptować każdy wniosek swoich ministrów. A to prowadziłoby do wniosku, że państwo ma nie szefa rządu, lecz operatora pieczątek. Logika ustroju nie działa wybiórczo. Albo obowiązuje wszystkich, albo nikogo - pisze adwokat Grzegorz Prigan.
- Prerogatywa, która nie może być mechaniczna
- Test z premierem: jedna zasada, nie dwa ustroje
- Konstytucji nie można czytać według nastroju
Prerogatywa, która nie może być mechaniczna
Dyskusja o tym, czy prezydent może odmówić powołania sędziego, wraca regularnie — zmieniają się tylko polityczne role. Gdy potrzebna jest silna głowa państwa, słyszymy, że „prezydent nie jest notariuszem”. Gdy potrzebny jest automatyczny podpis, z dnia na dzień staje się właśnie notariuszem.
Tymczasem konstytucja nie działa jak suwak dostosowywany do bieżącej temperatury politycznej. Powołanie sędziego jest osobistą prerogatywą prezydenta. Prerogatywa to akt wyłączny, finalny i obarczony odpowiedzialnością głowy państwa. Gdyby miał być automatyczny, przestałby być prerogatywą. Stałby się procedurą techniczną, jak pieczątka w sekretariacie.
Oczywiście sposób wykonywania tej prerogatywy można krytykować. Można analizować motywy i konsekwencje. Ale nie można twierdzić, że prezydent nie ma prawa odmówić nigdy i nikomu. Tego nie da się obronić w ramach konstytucji — można to jedynie ogłosić jako doraźny komunikat polityczny.
REKLAMA
REKLAMA
Test z premierem: jedna zasada, nie dwa ustroje
W polskim systemie wiele stanowisk obsadza się „na wniosek”: wiceministrów na wniosek ministrów, wojewodów na wniosek ministra właściwego do spraw administracji, a zastępców szefów służb na wniosek kierujących tymi służbami. Nigdzie nie oznacza to obowiązku automatycznego zatwierdzenia. Wniosek jest elementem procedury. Decyzja — aktem odpowiedzialnego organu.
Spróbujmy więc przełożyć dzisiejszą narrację o prezydencie na język rządu. Minister składa wniosek o powołanie wiceministra. Premier uznaje, że minister stracił jego zaufanie i natychmiast go odwołuje. Zgodnie z logiką propagowaną dziś wobec prezydenta, premier powinien mimo to powołać wiceministra wskazanego przez osobę, którą właśnie uznał za niezdolną do kierowania resortem.
To absurd, który każdy dostrzega w pięć sekund. Premier nie może być zobowiązany do wykonywania woli ministra, którego właśnie zdymisjonował. Nie może być odpowiedzialny za ludzi, których nie ma prawa realnie wybrać. To samo dotyczy prezydenta: nie można nakładać na niego odpowiedzialności bez pozostawienia mu pola decyzji.
W państwie prawa odpowiedzialność zawsze idzie za decyzją. Nigdy za wnioskiem.
Konstytucji nie można czytać według nastroju
Dzisiejszy spór wcale nie dotyczy tego, czy konkretna odmowa prezydenta jest słuszna. Dotyczy czegoś bardziej zasadniczego: czy jesteśmy gotowi respektować jedną logikę ustrojową, czy będziemy tworzyć dwa równoległe światy — jeden dla premiera, drugi dla prezydenta.
Jeżeli uznajemy, że prezydent jest zobowiązany do automatycznego powoływania wszystkich kandydatów wskazanych przez KRS, to musimy przyjąć, że premier jest zobowiązany do automatycznego powoływania wszystkich kandydatów wskazanych przez ministrów. Jeżeli nikt tego nie postuluje — i słusznie — to znaczy, że argument o „obowiązkowym podpisie prezydenta” jest konstrukcją polityczną, nie konstytucyjną.
Konstytucja działa albo zawsze, albo nie działa wcale. Nie można jej stosować jak doraźnego narzędzia dopasowanego do bieżącej potrzeby. Ustrój ma chronić państwo właśnie przed takim myśleniem.
Grzegorz Prigan, adwokat z Wrocławia,
REKLAMA
© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A.
REKLAMA