Chociaż już ponad 200 lat temu Adam Smith zauważył, że niewidzialna ręka rynku jest w stanie samodzielnie sprawnie regulować rynek dóbr i usług, rządzący krajem wydają się nie zauważać tej obserwacji. Także uważane za liberalne partie polityczne prowadzą politykę, którą prezydent Stanów Zjednoczonych Ronalda Reagan określiłby słowami: „Jeżeli coś działa, opodatkuj. Jeżeli nadal działa, reguluj. Jeśli przestanie działać, dotuj”. Nikogo nie dziwi zatem fakt, iż szeroko zakrojony program „Rodzina na Swoim” ma swój istotny wpływ zarówno na rynek nieruchomości, jak i na rynek kredytów.
Przepisy Kodeksu cywilnego jasno stanowią, że w razie śmierci najemcy lokalu w stosunek najmu wstępują: małżonek niebędący współnajemcą lokalu, dzieci najemcy i jego współmałżonka, inne osoby, wobec których najemca był obowiązany do świadczeń alimentacyjnych, oraz osoba, która pozostawała faktycznie we wspólnym pożyciu z najemcą. W tym ostatnim przypadku chodzi przede wszystkim o związki konkubenckie. Oznacza to, że wnuki, wstępni ani rodzeństwo najemcy nie mają prawa zamieszkiwać w mieszkaniu swojego krewnego po jego śmierci.
Wiadomo już, że bez zmian w programie „Rodzina na Swoim” się nie obejdzie. Najbardziej mogą na nich ucierpieć osoby, chcące zamieszkać w Gdyni, Krakowie, Lublinie, Szczecinie, Warszawie i Wrocławiu. Jeśli propozycja MF nt. zniesienia mnożnika przy obliczaniu limitu przejdzie, kupno mieszkania na kredyt z dopłatą w wymienionych miastach byłoby praktycznie niemożliwe.